
Relacje są najlepszą przestrzenią do rozwoju
Jest takie powiedzenie: mężczyzna powinien nosić swoją kobietę na rekach. Tak!? Zgadzasz się? No a dlaczego nie możesz stać o własnych siłach?
Osobiście wyznaję taką koncepcję, że w związku nikt nikogo nie ma nosić, bo mamy iść razem przed siebie, w tym samym kierunku, trzymając się za ręce i dopóki jesteśmy razem – nie puszczać. Nawet, a zwłaszcza wtedy, kiedy jest źle i wychodzą tematy, które wymagają pochylenia się i przyjrzenia z bliska. Wtedy tak naprawdę buduje się bliskość. I zazwyczaj są to tematy, które mają swój początek w dzieciństwie i wychodzą z nas po latach, bo człowiek obok wyświetla na sobie obraz, rzutowany przez naszą podświadomość.
Żyjemy w świecie relacji z innymi ludźmi.
Budujemy je, niszczymy, palimy mosty, budujemy od nowa. Egzystujemy obok siebie. Nowe relacje są dla nas jak oddech świeżego powietrza, a jednak po jakimś czasie zaczynamy się dusić.
Co nas tak naprawdę przytłacza?
Ogrom naszych własnych oczekiwań względem drugiego człowieka, które on przestaje spełniać, bo na przykład nigdy nie kochaliśmy człowieka, a tylko wyobrażenie o nim, tak misternie zmontowane w naszej głowie. Niekiedy oczekujemy, że partner/ka zastąpi nam miłość rodzica lub uwagę czy uznanie, którego sami sobie nie potrafimy dać.
Czy piszę o tym z pozycji mistrza znającego się na bezwarunkowej miłości do ludzi? Oh niech mnie ręka boska broni. Uczę się tego na każdym kroku. Czy sama wiem jak kochać drugiego człowieka bezwarunkowo z każdą jego cechą, która w jakiś sposób zaburza mój spokój? Wiem dziś na pewno tylko to, że
jeśli ktokolwiek zaburza mój spokój, to mówi to tylko o mnie, a nie o tym człowieku.
Jeśli czyjeś zachowanie powoduje, że czuję się zagrożona, niepewna, poirytowana, to jest to mój wewnętrzny konflikt, który ta osoba we mnie uruchamia. To jest mój własny zamieciony pod dywan niepokój, wraz z całym zestawem automatycznych reakcji, które podsuwa mi mój umysł, aby mnie chronić. Chronić przed zmianą i zmierzeniem się z własnym bólem.
Nosimy w sobie całe pokłady wypartych emocji i traum, często dziedziczone od pra pokoleń. Reagujemy powtarzając w kółko ten sam schemat, ponieważ nie znamy innych sposobów reakcji. Dopóki nie staniemy w prawdzie z samym sobą, gotowi na spotkanie z tym wszystkim, czego nie chcieliśmy w sobie zobaczyć, będziemy kontynuować powielanie schematu, obarczając winą osobę, z którą żyjemy. Za własne reakcje.
Jeśli ktoś w mojej obecności jest smutny, a mnie ten smutek mierzi, to takie pytania mam :
Jaka jest moja własna relacja ze smutkiem?
Czy sama pozwalam sobie na odczuwanie smutku, akceptując w sobie tę emocję?
Dlaczego na przykład czuję się odpowiedzialna za czyjś smutek?
Albo dlaczego i ja z automatu staję się smutna, jakbym musiała współdzielić z kimś to, co przeżywa?
Moja reakcja na czyjeś zachowanie jest zawsze informacją o mnie.
Czyjś gniew jest tylko informacją o czyimś gniewie, a emocje odczuwane przez ludzi obok nie powinny być w ogóle tematem do podważań. Pozwalanie sobie i innym na odczuwanie pewnych stanów to oznaka dojrzałości emocjonalnej. To, czy przeżywająca osoba chce dociekać, czy ten gniew jest uzasadniony oraz skąd pochodzi jest już jej indywidualną kwestią i tu możemy służyć przestrzenią dociekań bądź podzielić się troską, jeżeli dostrzegamy pole do pracy z tym gniewem. Natomiast jeżeli czyjś gniew powoduje w nas gniew, to dostajemy prosty komunikat prosto ze swojego wnętrza: jest problem z gniewem. Albo nie pozwalano nam wyrażać gniewu, albo nie mamy kontaktu z własnym gniewem i udajemy, że go nie ma, albo jesteśmy tym gniewem przesiąknięci, bo kiedyś ktoś obdarowywał nas tylko gniewem, kiedy potrzebowaliśmy na przykład zrozumienia.

patrz mi na usta:
to wszystko jest o mnie
Wiem na dziś o relacjach tyle, ile uda mi się dostrzec w sobie samej.
I na własnych reakcjach spróbować dojść do tego, gdzie leży ich podłoże; jakie konkretnie punkty są naciskane, kiedy reaguję. Teraz mam już wybór. I mogę zmienić tylko swoją reakcję, a nie czyjeś zachowanie.
Spotykamy na swojej drodze ludzi o podobnym stanie emocjonalnym. Jeśli potrzebujemy zobaczyć w sobie – i uleczyć – syndrom ofiary, wcześniej czy później, Wszechświat postawi nam na drodze kata. Jeśli mamy wgrany program, w którym nie potrafimy określać swoich potrzeb i granic, zaraz trafimy na kogoś, kto będzie notorycznie je łamał. Patologiczna potrzeba atencji? Czyżbym nie dostawała tego od rodzica, którego nie było? Dlaczego tak pragnę, by ktoś mnie ciągle dostrzegał? Czy sama w ogóle dostrzegam siebie i swoje potrzeby?
Każdy człowiek ma nam coś pokazać. Czegoś nas nauczyć – najwięcej o nas samych. Pokazuje nam braki w samomiłości i wszystko to, czego nie potrafimy sobie dać, bo nie otrzymaliśmy tego kiedyś od osób, które były całym naszym światem i miały nas nauczyć poruszania się w tych emocjonalnych sferach. Można uciec od jednego człowieka w ramiona następnego, ale żaden z nich nie zdoła nas uratować przed tym, co nas goni. Nasza własna paląca rana. Każdy człowiek pokaże nam naszą nieukochaną ciemność i choć nie będzie jej widać jak na dłoni, zacznie wreszcie trąbić z każdego naszego gestu – dostrzeż mnie.
Dlaczego jedne związki trwają całe życia, a inne rozpadają się po chwili, niczym opadająca zasłona dymna, zostawiając po sobie gorzki smak porażki? Potem wchodzimy w nowy związek z nadzieją, że wreszcie nie będziemy musieli znosić emocji, które budzą się w nas, gdy jesteśmy świadkami sytuacji, które jak głuche echo wybrzmiewają tonami naszych traum.
nie ma lepszej przestrzeni do wzrostu, niż bliska relacja z drugim człowiekiem.
Na nasze dorosłe związki przekładają się nasze dziecięce relacje z rodzicami i choć będziemy się starać zagłuszać dobiegające z wnętrza sygnały, krzywda z dzieciństwa będzie wylewać się z nas przy każdej możliwej okazji. Zionąca pustką dziura odrzucenia da z pewnością o sobie znać, bo wcześniej czy później własnym bólem obarczymy drugą osobą. To przez Ciebie się tak czuję. Nie. Czujesz się tak dlatego, że nie masz kontaktu z własnymi emocjami.
Nie miejmy pretensji do naszych rodziców, bo z pewnością starali się dać nam najlepszą wersję siebie, jaką tylko potrafili i jaką sami otrzymali od własnych rodziców.
To w nas, dorosłych dziś ludziach leży ta odpowiedzialność, by dostrzec w sobie to głęboko kiedyś zranione dziecko, potrzebujące bezwarunkowej miłości bez ocen i porównań i znaleźć dla niego przestrzeń pełną miłości i zrozumienia. A także, dać ją drugiej osobie, kiedy tego potrzebuje.
Nie możemy dać drugiej osobie niczego, czego nie posiadamy. Ani miłości, ani cierpliwości, ani zrozumienia, ani akceptacji.
Kochajmy siebie i kochajmy się <3
Może Ci się spodobać

Największy problem tego świata, to ludzie, którzy uważają, że ten świat ma jakiś problem.
6 maja 2021
RÓB DOBRO, CZŁOWIEKU.
28 stycznia 2018